Imprezy / WyprawyOdkrywamy nieodkryte

 

W ostatni czwartek lipca, długo wyczekiwana i pieczołowicie przygotowywana wyprawa na kultowe szkockie wrakowisko Scapa Flow, weszła w ostateczną fazę realizacji.
Wielkie podziękowania i wyrazy uznania dla Pawła Janusza, który był pomysłodawcą, zaplanował i zaprosił reprezentację naszego klubu do wspólnej realizacji całego przedsięwzięcia. Przy czym należy podkreślić, iż logistycznie było to nie bagatela wyzwanie, co najmniej na miarę D-Day!


Celem wyprawy było Scapa Flow, naturalne kotwicowisko położone na należących do UK Orkadach. Archipelag znajduje się w północnej części Szkocji i oddziela Atlantyk od Morza Północnego. Wykorzystanie tego miejsca jako kotwicowiska marynarki wojennej sięga czasów wojen napoleońskich i wojny brytyjsko-amerykańskiej. Przyczyna, dla której się tam wybraliśmy zaistniała jednak podczas Wielkiej Wojny, zwanej później I Wojną Światową. Wody Scapa Flow to jedno wielkie wrakowisko dwóch flot, brytyjskiej i niemieckiej. Niestety dostępne dla turystyki nurkowej są tylko wraki Kaiserliche Marine, a szkoda, bo ta dość zatęchła marazmem część Zjednoczonego Królestwa mogłaby przy odrobinie marketingu, stać się mekką nurkową. Wraki, które dane nam było oglądać, to zaledwie kilka spośród czterdziestu niemieckich okrętów, internowanych po podpisaniu kapitulacji i następnie celowo zatopionych przez Niemców w czerwcową noc 1919 r. Operacja miała zapobiec temu, aby stalowa duma Germanii nie trafiła w służbę obcych marynarek. W czasie międzywojnia wydobyto większość z nich, w celu pozyskania wysokogatunkowej stali oraz odblokowania zatoki dla rodzimego rybołówstwa.
Głównymi punktami naszej wyprawy była eksploracja wraków okrętów liniowych i krążowników: Coeln II, Brummer, Kronprinz Wilhelm, Dresden II, Markgraf, Koenig i Karlsruhe II, leżące na głębokościach od 30 do 45 m.
Z uwagi na nurkowy charakter eskapady oraz położenie celu podróży, optymalną opcją okazała się przewlekła czasowo, bo aż trzy dniowa, wyprawa na czterech kółkach. Bogata w doznania towarzysko-integracyjne i krajoznawczo-poznawcze, przebiegła jako nieuciążliwa, momentami nawet ekscytująca. W wyprawie uczestniczyli członkowie dwóch zaprzyjaźnionych klubów, North Divers i Mares z Koszalina. Zadaniu miał sprostać zespół składający się z ekspertów w osobach: Grzegorza, Heńka, Mirka, Pawła, Remka, Roberta, Romka, dwóch Tomków, dwóch Sławków, oraz w ostatniej chwili skaptowanego jednego konkretnego Staśka. Dwunastu straszliwie napalonych na penetrację wrakową samców, wyruszyło na coroczną wyprawę, tym razem na północ Europy.


Wieloetapowa podróż w pierwszej swej części wiodła z Koszalina do Amsterdamu, następnie nocnym promem dotarliśmy do Newcastle, skąd ponownie podróżowaliśmy drogą lądową nad malowniczo położone Loch Ness. Trzeci, ostatni dzień podróży to wycieczka do Fort George i dalej już drogą do Scrabster, skąd zabrał nas kolejny w naszej marszrucie prom prosto do Stromnes, miasteczka portowego, będącego celem naszej podróży. Po wylądowaniu udaliśmy się na keję, gdzie cumował nasz statek-hotel „Invincible”, osławiony w tym rejonie świata z jego Kapitanem Ianem i żoną w roli Chifa-Fioną.


Zabawę rozpoczynaliśmy zwykle ok godz. 7 rano, następnie przerwa na gorącą zupę, i tu muszę się zatrzymać i poświęcić więcej uwagi temu wyjątkowemu zjawisku, jakim są kulinaria w tym zakątku świata. Zupa ta, to specyfik o bliżej nieokreślonej recepturze, którego gwarantuję, nie znajdziecie w innym zakątku naszej planety. Mający okazję ją skosztować, nie zapomną tego doznania do końca swych dni. Tym niemniej, mikstura stawia na nogi po burzliwej eksploracji morskich otchłani jak nic innego. Co prawda gęstością przypomina łagrową „bałandę”, a smakiem wszystko, co sobie wyobrazi beneficjent, jednak polecam z całą odpowiedzialnością! Po talerzu pożywnej zupki był drugi nurek. Następnie obiad i czas wolny, zwyczajowo zagospodarowany na wszelakie wycieczki piesze i integrację przy soku cytrynowym do późnej nocy, w wyjątkowo dobrze zorganizowanej i wygodnej mesie na pokładzie Invincible.


Dzieląc się wrażeniami z nurkowania warto zaznaczyć, że wychodziliśmy z wody z umiarkowanym zachwytem. Wizura zbliżona do bałtyckich otchłani, 7-10 m, tak więc bryły studwudziesto metrowych wraków musieliśmy sobie wyobrazić, bo w zasięgu wzroku były jedynie pojedyncze sekcje okrętów. Nie mniej jednak nacieszyliśmy oczy kolosami milczących armat, które dawno temu przerażały swoim zabójczym potencjałem. Majestat powalonych wież artyleryjskich, nadbudówek, sterówek i całej masy stali, z jakiej wykonano śmiercionośną broń, zrobił na nas wrażenie. Wraki w większości zalegają stępką do góry, oparte o dno infrastrukturą zabudowy pokładowej, lub na burtach. Tak więc trochę trzeba było się nagimnastykować, by zobaczyć to i owo, wpłynąć między sterczące wręgi, ogołocone miejscami z pancernych blach, mocno nadgryzione zębem czasu. Ciekawym jest fakt, że większość wraków ma rozprute wybuchem rufy, na około trzydzieści metrów od tylnicy, co sugeruje, że coś cennego było w tych sekcjach, coś, po co warto było zejść na dno. Z dwunastu nurkowań, osiem zrobiliśmy na wrakach i dwa na płyciznach wyspy Barrel of Butter, podziwiając lokalną faunę i florę, w tym zainteresowane naszą obecnością opasłe foki, w których towarzystwie nurkowaliśmy w tym urokliwym miejscu.


W imieniu KP Mares dziękuję jeszcze raz Pawłowi, za profesjonalizm i zaangażowanie, oraz współtowarzyszom za bezpieczeństwo i towarzystwo.

 

Ranger

 

  

Szukaj na stronie

Dołącz do nas

Zapraszamy do zadawania pytań!